czwartek, 11 grudnia 2014

O wariatach

  Jadę dziś tramwajem, ludzi niedużo. Staję sobie gdzieś w kącie, choć są wolne miejsca, nie lubię siadać w tramwaju. W domu siedzę, w pracy siedzę, więc tu dla odmiany postoję.
    Drzwi się zamykają, a nieopodal siedzący samotnie facet - odwrotnie. Zaczyna gadać, biadolić, co chwilę sięga do karku, wyciąga zakrwawione palce i gada jak krwawi. Jak to umrze niebawem. Zachęca mijające go pasażerki aby przy nim usiadły, one uciekają jak najdalej. I ciągle gada. Głupoty oczywiście, bez ładu i składu. Szaleniec. Wariat.
Wyciąga szaleniec flaszkę z torby, pociągnął ze dwa łyki, zakręcił, schował i gada dalej, jaki to los jest niesprawiedliwy, coś o pułkowniku policji, łuszczycy. Rozkręca się.
    W końcu jakiś koleś, szykując się do wyjścia, coś zagadał do szaleńca. Coś o żartach w tramwajach sobie porozmawiali, poprzerzucali się wątpliwymi "śmiechawkami". Nagle rzucił koleś żarcik:
- Bo wiesz pan, to jest tak: indora dziobał szpak, a potem była zmiana... - i urwał, bo najwyraźniej rymu mu zabrakło. Bo zupełnie jak Kaczka Dziwaczka zmieniła się w zająca, tak jemu bocian w indora się zamienił.
Wysiadł coś tam jeszcze pomrukując.
- Skąd wiedział, że się nazywam Szpak?! - pyta głośno pasażerów wariat. I dodaje - To jakiś wariat!
Pomyślałem, że to możliwe. Że dla niego wszyscy jesteśmy milczącymi, mrukowatymi wariatami.
Ta myśl sprawiła, że moje życie obróciło się o - jak by to powiedział Kapitan Bomba - o 360 stopni.
Więc wysiadłem i ja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz